Pomagam ofiarom zgwałceń od 20 lat. Ich sytuacja jest po prostu straszna. Kobietom często zadawane są pytania, jak się ubierają…
Naprawdę? Moją rozmówczynię też o to zapytano, ale miałam nadzieję, że to fatalny wyjątek.
Ależ skąd! Bardzo często przesłuchanie w prokuraturze bądź sądzie – bo częściej to w sądach znajdują się niebieskie pokoje z lustrem weneckim i kamerą – zaczyna się właśnie od tego. Standardem są też pytania, czy kobieta piła alkohol, co mnie doprowadza do szału. A jeśli piła, to co? Wtedy wolno ją gwałcić? I jeszcze do drinka dosypać jej tabletki gwałtu?!
Obawy kobiety, z którą zrobiła pani wywiad, wcale nie są na wyrost. Przed prokuratorem i w sądzie dochodzi do kuriozalnych sytuacji, tak naprawdę to kobiety muszą się tłumaczyć, dlaczego zostały zgwałcone.
W tym roku zgłosiło się do naszej fundacji dziewięć ofiar. Do sądu trafiły trzy akty oskarżenia, dwie sprawy zostały umorzone. Cztery są w toku.
Z jakich przyczyn prokuratorzy zdecydowali się umorzyć te dwie sprawy?
Jedna pani została zgwałcona na dyskotece i podczas przesłuchania okazało się, że tamtego wieczoru nie miała na sobie bielizny. Nie włożyła jej, ponieważ po prostu ta pani chodzi bez bielizny. Jej wybór.
Ależ oczywiście! Co to ma do rzeczy?
Prokurator stwierdził, że skoro nie nosi bielizny, to prowokuje. Umorzył sprawę natychmiast!
W głośnej sprawie Aleksandry, tłumaczki, którą zgwałcił ratownik medyczny, podczas rozprawy pytano, dlaczego założyła krótką spódnicę i jakiego koloru miała majtki oraz czy gwałciciel miał dużego penisa. A druga sprawa?
Została umorzona, bo ofiara się śmiała w czasie zeznań.
Przecież bywa tak, że w sytuacji silnego stresu człowiek w ten sposób reaguje.
Próbowałam to tłumaczyć prokuratorowi! Że kobiety różnie reagują na stres, jakim jest przesłuchanie: jedne płaczą, inne się zacinają i nic nie potrafią powiedzieć, a jeszcze inne nerwowo się śmieją. Prokurator nie dał temu wiary i sprawę umorzył, również dlatego, że oskarżony mężczyzna świetnie się bronił.
Jak?
Twierdził, że ona go prowokowała, bo go łapała za udo, że w tańcu się wyginała, ocierała.
Miałyśmy też panią, która przez sześć tygodni do nikogo się nie odzywała.
Po gwałcie?
Tak. Pracowała w wojsku. Przez sześć tygodni była tak przerażona, że leżała zwinięta jak embrion. Do toalety wlokła się, trzymając się ścian - dosłownie. Nawet się nie myła. Nie robiła nic. I nic nie mówiła. Jej koleżanka poprosiła, żebyśmy jej pomogły.
W Polsce nie ma dla ofiar gwałtu żadnej bezpłatnej pomocy. Żadnej. U nas, w fundacji, ofiary otrzymują darmową pomoc. Ale ja mówię o pomocy państwowej. A takowej nie ma.
Co się dalej działo z tą kobietą?
Nasza psycholog, która jest też seksuologiem – to bardzo ważne w przypadku kobiet po gwałcie – zdołała do niej dotrzeć i doprowadzić do sytuacji, że byłyśmy w stanie ją zawieźć do ginekologa. To była bardzo skrzywdzona kobieta. Bardzo. Chciałyśmy ją zabezpieczyć na wypadek, gdyby przypadkiem była w ciąży. My oczywiście zawsze z kobietami jeździmy do lekarza, za którego teoretycznie one powinny zapłacić. Ja uważam, że te wizyty powinny być zawsze na NFZ. Jak mogę powiedzieć dziewczynie w takiej sytuacji: "Musi pani zapłacić 200 zł"? No nie mogę. Więc my płacimy.
Czy sprawca został skazany?
Na półtora roku.
Półtora roku?!
Właśnie! A ona wyprowadziła się do innego miasta i przez kilka lat chodziła na terapię. Ofiary gwałtu potrzebują długich terapii, trzyletnich, a nawet dłuższych. Godzina u terapeuty to jest 150–250 zł. I nikogo to nie obchodzi.
Aleksandra mówiła o tym, że sama opłacała swoją terapię, a po gwałcie między innymi się okaleczała.
To, co się dzieje z psychiką kobiet zgwałconych, jest straszne. One zawsze się obwiniają. Zawsze! A to, że "za mocno kręciła tyłkiem w tańcu", a to, "dlaczego ja tam w ogóle poszłam", a to, że "rzeczywiście, kiecka była za krótka". Litania obwiniania się nie ma końca! Ale dziwi się pani? Skoro kobiety takie rzeczy słyszą od prokuratorów?
Wszystkiego, o czym pani mówi, słucham z zaskoczeniem i przerażeniem. Byłam przekonana, że kultura gwałtu to jest ważny temat i że przez ostatnie kilka–kilkanaście lat odbywały się szkolenia dla policjantów i prokuratorów...
To prawda. Sama takie spotkanie pamiętam. Początek XXI wieku. Szkolenie z prokuratorami, a później takie luźne rozmowy w podgrupach. I wtedy jeden z asesorów powiedział mi tak: "Same sobie, k**wy, są winne".
Nie!
Ja mam na to świadka! Ten mężczyzna dziś jest prokuratorem.
Przypomina mi się słynny Marsz Szmat, który zaczął się od słów oficera policji z Toronto, że kobiety, żeby uniknąć gwałtu, powinny "nie ubierać się jak szmaty".
Opowiem pani o najbardziej bulwersującej sytuacji, jaką przeżyłam na sali sądowej sześć lat temu – bo my uczestniczymy w rozprawach jako organizacja pozarządowa. Adwokat przeciwnej strony powiedział do zgwałconej kobiety: "A czy pani się to nie podobało? Nie odczuwała pani przyjemności?". Zerwałam się na równe nogi i myślałam, że ukatrupię tego mecenasa. Dobrze, że były ze mną dziewczyny z fundacji, bo ja w takich sytuacjach wpadam w szał.
Wcale się pani nie dziwię. Ja się dziwię, że sędzia pozwala na zadawanie takich pytań!
Pozwala! Bo to jest obrona! Ofiara gwałtu zemdlała podczas tamtej rozprawy i przyjechała karetka.
Kim był sprawca?
Wtedy wciąż jeszcze jej mężem. Kobieta i jej troje dzieci było ofiarami przemocy domowej, ale pani prokurator za każdym razem, kiedy ona zgłaszała przemoc – a miała obdukcje – sprawę umarzała.
Tamtego dnia mąż porwał tę kobietę, skuł jej kajdankami ręce i nogi i prysnął gazem w twarz. Po czym wywiózł do lasu, gdzie rozkuł ją, wyjął wodę destylowaną i kazał jej się umyć – bo jak ją spryskał gazem, to zwieracze puściły – i później ją wielokrotnie gwałcił. Pobił ją strasznie. Kiedy odwiózł ją przed dom i wyrzucił z samochodu, ledwie się doczołgała do swojego bloku i do windy. Jej córka do mnie zadzwoniła. Wsiadłyśmy z dziewczynami w samochód i pojechałyśmy do nich natychmiast.
Widziała ją pani zaraz po tym koszmarze?
Tak. To my, a nie policjantka, która przyjechała ją przesłuchać, robiłyśmy jej zdjęcia. To my włożyłyśmy do worka wszystkie ubrania, które miała na sobie, bo to są przecież dowody procesowe. Policjantka nie zabrała ich ze sobą.
I podczas rozprawy to tę kobietę adwokat pytał, czy "jej się podobało"?!
Tak! "Pani miała na pewno taką potrzebę, bo mąż długo z panią nie był" – tak właśnie powiedział.
Nie dziwię się, że wpadła pani w szał.
Przerażające jest też to, co mówią kobiety, którym podano pigułkę gwałtu. "Czułam, że na mnie ktoś jest – jeden czy dwóch – ale czułam też taką niemoc, że chciałam otworzyć oczy, ale nie mogłam. A potem mnie strasznie bolało".
Czytałam, że bardzo wiele gwałconych kobiet czuje porażającą niemoc. Wręcz paraliż.
Ponieważ są przerażone. Paraliżuje strach, ogromny strach. Po prostu.
A jednocześnie Amnesty International stwierdza, że od ofiary gwałtu w Polsce wciąż oczekuje się, że będzie "walczyć i krzyczeć"!
Tylko że ofiara gwałtu najczęściej nie krzyczy. Bo się boi albo dlatego, że sprawca zakrywa jej usta lub trzyma ją za gardło.
Ja zawsze mówię prokuratorom, że tu trzeba włączyć trochę wyobraźni i postarać się wejść w położenie ofiar. Ten facet nie idzie z kobietą po to, żeby z nią uprawiać fajną miłość, tylko po to, by ją gwałcić. I ona się go autentycznie boi, bo on ją nie tylko fizycznie osacza, ale też straszy: że rodzinie powie, rozpowie, jaka jest puszczalska.
Słowo "gwałt" robi na mnie zawsze piorunujące wrażenie i irytuje mnie, że często w przekazach medialnych dodaje się do niego słowo "brutalny", tak jakby sam w sobie gwałt nie był wystarczająco przerażający.
Mam identyczne odczucia.
Ze statystyk wynika, że gwałcą najczęściej mężczyźni, którzy kobiety wcześniej znali, a nie obcy.
Bywa różnie. Na dyskotece, po pigułce gwałtu to są obcy. Ale na przykład trzy lata temu miałyśmy zatrzęsienie gwałtów, do których doszło na wyjazdach integracyjnych. Kobiety, które do nas przychodzą, zawsze się obwiniają, ale w takich sytuacjach to już totalnie. "Po co ja tam pojechałam?!" Część z nich do nas przyszła po pomoc psychologiczną, ale kiedy usłyszały, że my mamy obowiązek zgłosić sprawę organom ścigania, przestały się pojawiać.
Bały się?
Mówiły, że przecież zostaną zwolnione z pracy, bo ci faceci mają w firmie wysoką pozycję. Chciały tylko przychodzić na terapię. Ale to tak się nie da.
Przecież sprawcę codziennie widywały w pracy. I pewnie jeszcze musiały udawać, że nic się nie stało?
A co miały robić, jeśli w dodatku w domu miały mężów, którzy by się z nimi rozwiedli, gdyby dowiedzieli się o gwałcie? Faceci różnie reagują.
Po głośnym gwałcie w Lesie Kabackim Piotr Guział, wtedy burmistrz Ursynowa, zastanawiał się na Twitterze, dlaczego samotna kobieta biegała po ciemku.
Zawsze to samo. Zawsze wina kobiety!
Większość dziewczynek straszy się chyba właśnie takim gwałtem: że będzie szła sama ulicą i nagle ktoś ją napadnie i zgwałci.
Tak się oczywiście też zdarza. Nasz adwokat, który dawniej był prokuratorem i zajmował się gwałtami właśnie, określa to mianem "gwałtów przystankowych".
Pamiętam przypadek z Warszawy: dziewczyna wysiadła z autobusu i szła do domu. Do przejścia miała dosłownie 50 metrów, po drodze mijała krzaki, jak to na osiedlu, i w te właśnie krzaki wciągnął ją facet, zaatakował od tyłu i przystawiał nóż do gardła.
Sprawca został złapany?
Tak, bo zaatakował kolejną kobietę. Sprawa ciągnęła się długo, ale nie znam finału. Później ta kobieta nie chciała już zeznawać. Nie wiem dlaczego. Może rodzina dostawała pieniądze od sprawcy? Różnie bywa.
Skala okropieństwa, o jakim mi dziś pani opowiada, jest porażająca. Czy skoro pracuje pani na co dzień z kobietami zgwałconymi przez mężczyzn, nie rodzi się w pani nienawiść do mężczyzn w ogóle?
Nie. Ale wiele ofiar tak ma. W zeszłym roku miałam panią, która do mnie mówi tak: "Pani Krystyno, ja nie wiem, co jest, ale jak idę ulicą, to po prostu nie mogę patrzeć na wystawy z męskimi ubraniami, bo chcę na nie pluć, a jak czuję zapach męskich perfum, to mam odruch wymiotny". Proszę pomyśleć, jak silna to musi być trauma.
A przecież gwałt to często jest dopiero początek traumy. Rebecca Solnit, autorka między innymi książki "Mężczyźni objaśniają mi świat", pisze o syndromie Kasandry: kobiety są wyzywane od histeryczek, wariatek, muszą się mierzyć z argumentami, że coś im się przewidziało, a w ogóle to w przeszłości się "puszczały" itd.
Ależ oczywiście! Ja najlepiej wiem, co o nich mówią sami policjanci.
Podczas przyjmowania zgłoszeń?
Nie. Wtedy ja zawsze pilnuję, żeby to robiła kobieta, policjantka, i nie ma przesłuchania, tylko jest sporządzana notatka. Ale ja z kobietami na te komendy jeżdżę i kiedy one są w pokoju, to czekam na korytarzu. Reszta nie wie, że ja jestem z ofiarą, więc się nie krępuje. "A, wiesz, przyszła taka pi*da, mówi, że ją zgwałcili. Pewnie sama się nadstawiła, później przyjdzie i chłopa wrabia". Takie rzeczy usłyszałam na komendzie.
Kiedy indziej trafiła do naszej fundacji kobieta, która urodziła pięcioro dzieci i miała 14 aborcji. Za każdym razem mąż specjalnie ją gwałcił, żeby ona zachodziła w ciążę. Na sprawie sądowej pani mecenas powiedziała do ofiary: "Proszę pani, trzeba było się zabezpieczać". A ja, jako przedstawicielka organizacji pozarządowej, mogę składać oświadczenia, więc powiedziałam: "Wysoki sądzie, proszę pouczyć panią mecenas, że ona nie może pani mówić, czy pani ma się zabezpieczać, czy nie. Taki sam obowiązek ma pan!".
Kolejny raz mówi pani o gwałcącym mężu. Często to oni są sprawcami?
Bardzo często. I bardzo wiele razy słyszałam od kobiet – ofiar przemocy domowej – że kiedy na spowiedzi powiedziały, że mąż je gwałci, to od księdza słyszały: "To nie jest gwałt! To jest mąż i masz mu być posłuszna".
"Obowiązek małżeński". Samo to określenie jest przemocowe.
Wiele kobiet zostało tak wychowanych, ale w XXI wieku musimy już naprawdę wszystkie być świadome, że my nigdy i z nikim nie musimy współżyć. Nie ma czegoś takiego. I ja to tłumaczę kobietom, które u nas są w grupach wsparcia.
Mąż gwałci, kiedy żona mówi, że odchodzi? Robi to "za karę", jak w przypadku tej porwanej kobiety?
Nie. Najczęściej to jest u przemocowców sadystów tak, że kiedy on ją straszliwie pobije, to później musi się wyżyć. I wtedy ją gwałci.
Pamiętam policjanta, który pewnego dnia złapał kij od szczotki i tak mocno tłukł żonę tym kijem, że on pękł. Więc założył jej kajdanki i gwałcił ją drugą stroną tego pękniętego kija. Powiedział, że musi dokończyć to, co zaczął.
Pamiętam też sprawę z komendy policji: jeden z panów naczelników dobrał się do młodej dziewczyny. Komenda wyjechała na szkolenie, kto chciał, mógł zabrać żonę, a on zabrał ją. Pochlał nieźle i w pokoju chciał seksu. Odmówiła, a wtedy on przypiął ją kajdankami do kaloryfera i cały czas ją okładał pięścią po twarzy, podczas gdy ją gwałcił. Rano chciał jej przynieść śniadanie do pokoju…
Żeby nikt nie zauważył sińców.
Oczywiście, ale ona powiedziała: "Nie! Niech wszyscy zobaczą, co mi zrobiłeś". Zrobiłam rozróbę na komendzie i komendant go wyrzucił. To znaczy przeniesiono go do innego miasta.
Kobieta nie zgłosiła sprawy?!
Zgłosiła, ale pan prokurator powiedział, że to się nie kwalifikuje do aktu oskarżenia, dlatego że ona dobrowolnie z nim pojechała, więc wiedziała, na co się godzi.
Nie mieści mi się w głowie to wszystko, co pani mówi. Myślałam, że kiedy media piszą, że sprawę umorzono, bo ofiara nie krzyczała, to jest jednorazowy skandal. A tu się okazuje, że to polska norma.
A już kiedy sprawca to wysoko postawiona osoba? Na świeczniku? To wtedy sprawiedliwość i prawa kobiet nie mają żadnego znaczenia. Trzeba go wybronić.
Jak często akt oskarżenia w ogóle się pojawia w tych sprawach, które prowadzicie?
Może w jednej czwartej. Maksymalnie.
A skazywanych jest jaki procent sprawców?
To są wszystko "nakazówki".
Co to znaczy?
Jest postanowienie sądu z nakazem, że facet ma zapłacić ileś stawek dziennych – przeważnie to wychodzi ze 2000 zł – i koniec na tym. My zawsze składamy zażalenia i dopiero sprawa idzie na wokandę. A wtedy sędzia na ogół jest wściekły, że w ogóle musi ją prowadzić, ponieważ w Polsce sprawy przemocowe są generalnie traktowane po macoszemu.
Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę to, że kiedy podczas ostatniej kampanii wyborczej wyszło na jaw, że urzędujący prezydent ułaskawił pedofila, tłumaczył swoją decyzję: "To była sprawa rodzinna".
A już to, co w ostatnich latach zrobiono w sądach, w głowie się nie mieści! Do sądów okręgowych i apelacyjnych trafiły osoby bez doświadczenia. Ostatnio na rozprawie – akurat wtedy chodziło o alimenty – w sądzie apelacyjnym słyszałam, jak sędzia przewodnicząca pyta tych, którzy siedzieli obok, co ona ma robić, bo nie wie. Jeden jej podpowiadał, a drugi tylko ironicznie się uśmiechał.
O tym, że PiS niszczy sądownictwo, media alarmują od lat, ale jak dziś pani słucham, to mam poczucie, jakby w Polsce przez ostatnie kilkadziesiąt lat nic się nie zmieniło w kwestii podejścia do ofiar gwałtów.
Zmieniło się tyle, że jeśli już jest akt oskarżenia, to w rozprawie nie musi uczestniczyć ofiara. Jej zeznanie jest nagrane podczas przesłuchania w niebieskim pokoju i później odtwarzane na sali sądowej. W czasie rozprawy może być obecny już tylko pełnomocnik kobiety. I to jest wielka ulga dla ofiar, że nie muszą zeznawać po raz kolejny, w dodatku przy facecie, który je skrzywdził.
A czy prokuratorom – jak wspomnianemu adwokatowi – też się zdarza pytać, czy kobieta odczuwała przyjemność?
Nie. Ja się z czymś takim nie spotkałam. Natomiast jeszcze o jednej rzeczy chcę powiedzieć: na ogół na rozprawę przychodzi nie prokurator, który sprawę prowadził, tylko prokurator dyżurujący. I potem czasem w ogóle się nie odzywa, a przecież powinien stanąć w obronie kobiety. No ale jeśli nie prowadził sprawy, to niewiele wie. Tak nie powinno być.
Na pewno. Jestem zdruzgotana naszą rozmową. Ze statystyk wynika, że tylko 10 proc. zgwałconych Polek zgłasza sprawy na policję…
Obawiają się, że zostaną wyśmiane, poniżone…
A koniec końców i tak sprawca będzie chodzić wolno!
Uważam, że należy sprawy zgłaszać. Zawsze! I nie czekać kilka dni. A jeśli już kobieta musi, to niech chociaż bieliznę zawinie w torebkę foliową, zanim się umyje, żeby potem móc ją oddać do analizy. Bo przecież niektórzy mężczyźni twierdzą, że byli w ogóle w innym mieście, a jej się coś przewidziało. A jeśli jest bielizna ze śladami jego DNA, to jest niezbity dowód.
Za gwałt w Polsce grozi do 12 lat. W sprawach, w których pani uczestniczyła, jaki był najwyższy wyrok?
Pięć lat. Dla tego mężczyzny, który porwał i gwałcił żonę. Ale on wyszedł z więzienia przed czasem. Za dobre sprawowanie. Jego byłej żony nikt o tym nie powiadomił.